Dziwnie udostępnia się artykuł o kole zainteresowań teraz, kiedy przez pandemię szkoły są zamknięte, ale może trochę na kanwie zaklinania rzeczywistości warto to zrobić?
Dzisiejszy post poświęcony jest tworzeniu klubu RPG w szkole. Zdarzyło mi się taki zakładać dwukrotnie - w poprzedniej szkole i w tej, w której aktualnie pracuję.
Za pierwszym razem zaczęło się od planszówkowych zajęć prowadzonych dla uczniów w wieku wczesnoszkolnym. Pracowałam wtedy w małej, społecznej szkole, gdzie każdy znał każdego, wszyscy mówili sobie po imieniu (no, do nauczycieli było pani/panie Imię), a zorganizowanie czegoś wymagało z grubsza stwierdzenia “to ja się tego podejmuję, zgadzacie się?”. Raz w tygodniu więc zbieraliśmy się, chętne osoby przynosiły gry, dzieliliśmy się na grupy i w ciągu godzinki staraliśmy się, żeby każdy zagrał w co najmniej dwie różne planszówki. Potem siadaliśmy w kółeczku i rozmawialiśmy o tym, które podobały nam się najbardziej i dlaczego. Czasem palmę pierwszeństwa dostawała gra na refleks, czasem jakiś skomplikowany moloch, a czasem edukacyjna perełka. I tak trwaliśmy w pewnej planszówkowej idylli, aż pewnego dnia postanowiłam pokazać im “taką inną grę”. Grupa liczyła 12 osób, uczniów klas 0 - 3, więc podzieliliśmy się na pół: w pierwszym tygodniu starsi nadal grali w planszówki, a młodsi zasiedli ze mną na podłodze i zaczęli grać (sesje z nimi to opisywane przeze mnie w zeszłym roku “myszki”). Tydzień później sytuacja się odwróciła, zagrali ci starsi. Zapytani potem o zdanie, niemal wszyscy zgodnie stwierdzili, że chcą utrzymania takiej formuły zajęć. Jeden uczeń stwierdził, że woli planszówki, więc będzie przychodził tylko wtedy, kiedy “jego połówka” będzie grać w gry planszowe.
Kika tygodni później jakoś tak wyszło, że zaczęłam grać też ze starszym uczniami (klasy 4 - 8), ale za nic nie pamiętam, jak to się zaczęło. Może tak po prostu któregoś dnia usiedliśmy i zaczęliśmy na świetlicy grać? Po drodze testowaliśmy Dragonautów, którzy zapowiadają się na naprawdę ciekawy dzieciowy system (zresztą, z dorosłymi też bym w niego chętnie zagrała).
A potem zmieniłam pracę. Z małej, społecznej szkoły, do typowej, państwowej podstawówki. I tutaj wyglądało to zupełnie inaczej.
Nie ukrywam, że szukając pracy nawet nie brałam pod uwagę, że miałabym nie móc grać z uczniami w RPG, więc już na rozmowie o pracę spytałam, czy taka możliwość jest brana pod uwagę. Była, pani dyrektor stwierdziła, że oczywiście, nawet mi za to zapłaci (nadal są szkoły, gdzie nauczycielom nie płaci się za prowadzenie zajęć dodatkowych dla uczniów, ale to temat na “tego drugiego fanpage”). Przed rozpoczęciem roku szkolnego pojawił się lista, gdzie każdy nauczyciel wpisywał swoje propozycje zajęć dodatkowych. Obok klubu przewodników miejskich, szkolnego koła wolontariatu, miłośników muzyki wpisałam klub gier fabularnych “k10”. Był to zabieg celowy, niektórzy nadal reagują alergicznie na określenie RPG, szczególnie, jeśli obiła im się o uszy dawna afera z satanistycznymi piwniczakami (znaczy, przekonanie, że wszyscy gracze RPG, skoro zbierają się nad tajemniczymi kartkami, palą świece i rzucają kośćmi, żeby przyzywać potwory, na pewno czynią to aby przypodobać się diabłu). Po drodze sondowałam uczniów, czy jacyś chętni się znajdą. Liczyłam na 6, może 8 osób... na pierwsze spotkanie przyszło 16. Tego się nie spodziewałam, tylu osobom jeden MG nie poprowadzi, więc po prostu zapytałam uczniów, czy ktoś z nich nie podjąłby się prowadzenia. Znalazła się trójka (kurczaczki, najmłodszy chodzi do 5 klasy!), ja poprowadziłam czwartej grupce. Pomogły, jak zwykle, “Kłopoty z Goblinami”. Zaczęliśmy od szkieletu przygody, potem już każda grupa poszła w swoim kierunku. Gramy na uproszczonym D&D, same cechy, KP i HP, może niedługo potworzymy sobie porządne karty postaci, ale mamy tylko godzinę w tygodniu, więc wolę, żebyśmy więcej czasu poświęcili na przygody, mniej na mechanikę. Jedna z uczennic męczy mnie o Świat Mroku. Taki family friendly, żeby każdy mógł się dobrze bawić.
“Biały dziennik” już się pisze, obecności zaznaczane, tematy wpisywane. Muszę się tylko upewnić, że niczego nie pokręciłam w papierach...
Muszę przyznać, że moje doświadczenia ze szkolnymi klubami RPG są całkowicie pozytywne. Nikt nigdy nie robił mi trudności, nie rzucał kłód pod nogi. Było kilka śmiesznych sytuacji, na przykład obecny klub przez chwilę wisiał w tabelce jako “koło informatyczne klub gier fabularnych i animacji poklatkowych”. Uczę informatyki i jako propozycje zajęć dodatkowych zgłosiłam klub i koło animacji poklatkowej. Dyrekcja, mając ograniczoną ilość godzin do rozdysponowania i chcąc mi pójść na rękę, skonsolidowała moje dwie propozycje w ten uroczy twór.
Tak więc, moi drodzy, do boju!
Komentarze
Prześlij komentarz